"Tylko się szlajasz i szlajasz, aż Cię napadną i zgwałcą" powiedziała jak zwykle mama, widząc, że pakuję plecak. A czy jest jakieś lepsze miejsce do gwałcenia niż BOLCANO? Hehe.
Dobra, dość, muszę być poważną blogierką.
Bolzano jest stolicą autonomicznej prowincji Trydent - Górna Adyga. Początki miasta sięgają średniowiecza, do którego przenieść się możemy m.in w zamku Runkelstein, gdzie na ścianach znajdziemy doskonale zachowane freski pochodzące z XIV wieeeee...NIE. Spragnionym takich informacji polecam zajrzeć na Wikipedię. A tymczasem jedziemy z tym koksem. Bolzano wieczorową porą widziane moimi oczami i obiektywem.
W naszym napiętym grafiku na Bolzano nie znalazło się zbyt wiele miejsca. Głównym celem wyprawy były Dolomity, które sobie wymarzyłam już jakiś czas temu. Bolzano było tylko przystankiem na drodze prowadzącej do celu.
Przy okazji podzielę się wrażeniami z mojego pierwszego lotu samolotem. Już na tydzień przed lotem dręczyły mnie nocne koszmary, palce świerzbiły, by sprawdzić w internetach jak przedstawiają się statystyki wypadków samolotów w ostatnich latach, w filmie, który oglądałam, oczywiście musiał rozbić się samolot i takie tam. Do tego należy doliczyć nieustanne wątpliwości co do tego, czy plecak 55l zmieści się do mitycznego koszyka z Wizzaira i czy pozwolą mi w nim przemycić statyw. Napiszę więc dla potomnych! 55l jest jak najbardziej w porządku, jeśli nie wypakujecie go do granic możliwości kabanosami, sucharami i knorami oraz oczywiście, jeśli nie włożycie do środka maczety. Statyw nie budził żadnych wątpliwości obsługi lotniska, a już na pewno wzbudził mniejsze zainteresowanie niż trzy kosmetyczki dziewczyny, która przechodziła kontrolę obok.
"Tylko tyle?" pytanie obsługi lotniska na widok pasty do zębów, szamponu, żelu pod prysznic i tuszu do rzęs. No cóż, ładnemu we wszystkim ładnie, a brzydkiemu nawet trzy kosmetyczki nie pomogą.
Co do lotu, to tylko troszkę mi życie przeleciało przed oczami, kiedy Airbus wzbijał się w powietrze, ale poza tym było super. Dostać miejsce przy oknie to prawie jak wygrana na loterii. Nie rozumiem jednak ludzi, którzy potrafią się odprężyć w fotelu, zamknąć oczy i spać. Chyba że to taka mina do złej gry. Ja muszę cały czas kontrolować sytuację, tak jakby siedzenie z nosem przyklejonym do szyby miało mi w jakikolwiek pomóc w razie ewentualnej awarii.
Wysiadamy w Bergamo, o którym nic nie mogę powiedzieć poza tym, że miasto wygląda kusząco z okien Flixbusa, a kibelki na lotnisku mają wyjątkowo obskurne. Jeszcze tylko 3 godziny we Flixbusie, zachwycanie się wszystkim po drodze "o paaatrz, we Włoszech nawet trawa bardziej zielona", "jakie fajne drzewo", "ale ci Włosi fajnie trąbią", "Włochy to są jednak super i Włosi też hehe" i jesteśmy w Bolzano.
Bolzano to dla mnie miasto latarni. Latarni, z których sączy się ciepłe światło, delikatnie rozświetlając ciasne uliczki. Choć w niektórych zakamarkach zamiast światła możecie znaleźć prawdziwy MROK.
W końcu znajdujemy, nieopodal hotelu z najpiękniejszym neonem w Bolzano, w knajpie Paulaner. To własnie specyfika Południowego Tyrolu, włoska pizza i monachijskie piwo. Do tego trzeba dołożyć z jednej strony dobiegające rozmowy po włosku, a z drugiej po niemiecku! Kulturowa schizofrenia <3
W poszukiwaniu pizzy.
Jest! I to nie byle jaka, bo prawdziwie mistyczna! Zwłaszcza sądząc po cenach. Idziemy dalej.
W końcu znajdujemy, nieopodal hotelu z najpiękniejszym neonem w Bolzano, w knajpie Paulaner. To własnie specyfika Południowego Tyrolu, włoska pizza i monachijskie piwo. Do tego trzeba dołożyć z jednej strony dobiegające rozmowy po włosku, a z drugiej po niemiecku! Kulturowa schizofrenia <3
I w ogóle: koszyk suchego pieczywa w oczekiwaniu na pizzę. Nigdy tak się nie cieszyłam na widok suchej kajzerki. I nigdy tak bardzo nie plułam, jak wtedy, kiedy ugryzłam schuttelbrot, specjalność regionu, suchy i twardy jak skały w Dolomitach (chociaż nie, skały w Dolomitach są bardziej kruche od tego specjału) chleb, który smakuje kminkiem i starymi orzechami WŁOSKIMI. Ble. Każda potwora znajdzie swojego amatora, ale ja akurat pozostanę przy kajzerkach. Swoją drogą, pozostając w temacie kminku, to właśnie rozkminiłam, że kajzerka pochodzi z Wiednia, a swą nazwę zawdzięcza cesarzowi Franciszkowi Józefowi. Lubię takie smaczki. Encyklopedia wiedzy bezużytecznej Sylwii Gruszki poleca się! Od teraz jedząc kajzerkę z Biedry za 20 groszy możecie poczuć się jak cesarz! Nie musicie dziękować.
Pamiętajcie, by na koniec zapytać czy możecie zapłacić "pay", zamiast z wrażenia przejęzyczyć się i poprosić czy możecie ciastko "pie". Wszystko spoko, ale po zjedzonej tam pizzy możecie jednak tego ciastka nie zmieścić.
A przy okazji. Pizza jest najlepszym lekiem na migrenę po locie samolotem i dolegliwości związane z chorobą lokomocyjną. I nie trzeba się przed spożyciem konsultować z lekarzem lub farmaceutą. I można łączyć z alkoholem. Na przykład z włoskim czerwonym winem bardzo mocno frizzante.
Czy boisz się ciemności?
Najnowszy hit kolekcji jesień - zima 2018. Noga sarny?
Bolzano to również miasto rowerów. Trzeba być naprawdę czujnym i mieć dobry refleks, by w porę odskakiwać na bok przed pędzącymi niczym Formuła 1 rowerzystami.
Jeśli chcecie kupić sobie na pluszowego świstaka made in china, czy inną pstrokatą pamiątkę z południowego Tyrolu to na ulicach Bolzano raczej tego nie znajdziecie, a przynajmniej ja nie znalazłam. 0 % tandety, same konkrety! Moszna? Moszna! Bierz przykład Zakopane!
Rano odkryłam, że straganów w centrum jest całkiem sporo, ale sprzedają na nich raczej warzywa i owoce, sery, specki, kawę i pizzę, więc wciąż szanuję.
Nocować polecam w Museo Rooms, w samym centrum Bolzano. Ceny przystępne, łóżko wygodne, kod do drzwi wysyłają na sms, wiec jeśli jesteście introwertykami to idealna sytuacja, bo nie trzeba z nikim rozmawiać. W pokoju luksusy, nawet tv, warto sobie włączyć choć na chwilę by pooglądać włoskiego wróżbitę Macieja, czy reklamy, Fantastico!
Nie chciałabym być gołębiem w Bolzano.
Przełamałam tradycję zaczynania wpisu od tego, że coś poszło nie tak. Tym razem nie zepsuł się żaden pojazd, a obstawiałam samolot. Na szczęście się pomyliłam, ale poczekajcie, wszystko w swoim czasie, obiecuję... :)
W następnym wpisie już konkrety: Tre cime di lavaredo/Drei zinnen. Dzikie włoskie drogi, równie dzikie konie, zachody słońca, szaleni Azjaci, choroba wyskościowa, nietoperze i 100 % piękna.
0 komentarze