Obsługiwane przez usługę Blogger.

Winge

Winge is a professional blogger template with a touch of minimalistic design and responsive screen.

Tatrzańskie klasyki lepsze niż narkotyki: Morskie Oko, Dolina Pięciu Stawów, Kasprowy.

by - lipca 10, 2018



Urlop planowany od marca. Nocleg w Murowańcu zarezerwowany. Nawet pokój 4 osobowy, więc nie będziemy spać z losowymi, głośno chrapiącymi (albo mającymi ze sobą krwiożercze owczarki niemieckie - tru story) ludźmi.
Co może pójść nie tak? 


Już wyjaśniam. Dzień przed urlopem możesz dostać info o tym, że masz szkolenie z facebooka, na którym musisz być. Oczywiście szkolenie jest następnego dnia.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że o szkoleniu przebąkiwano przed moim ostatnim wyjazdem w Karkonosze. Wtedy udało mi się go uniknąć, ale jak widać przeznaczenia nie da się oszukać. Szkolenie z facebooka i tak cię dopadnie.
Ale przynajmniej wiem, jak tworzyć skuteczne posty. Dajcie znać, co o tym sądzicie w komentarzach i udostępnijcie znajomym! :D :D Hehe.
Wyjazd musieliśmy przesunąć o 2 dni. Niestety z noclegu w Murowańcu nici. W żadnym innym schronisku nie dało się też już nic telefonicznie zaklepać. Jedziemy "na pałę", może na miejscu coś ogarniemy na piękne oczy. Albo na krzywy ryj.
Prognozy nie są zbyt optymistyczne, więc do obowiązkowego wyposażenia plecaka dołączyła peleryna przeciwdeszczowa z Pepco dla dzieci za 1,99 zł. Do tego 10 warstw impregnatu na buty i zdrowaśki przed snem, by jednak nie padało.
Tym razem PKS się nie zepsuł i z Rybnika wyjechaliśmy o czasie, ale niestety wcale nie uczę się na błędach i jednak znów wypiłam kawę przed wyjazdem...
Połowa trasy była rozpaczliwym wyczekiwaniem na przerwę w Suchej Beskidzkiej i tamtejszą toaletę w okrąglaku, w której chyba nie sprzątano od czasu naszej ostatniej wizyty w kwietniu.
W Zakopanem wysiadamy o 11:30 i oczywiście od razu atakują nas bardzo pomocni ludzie, którzy oferują nam nocleg czy dojazd gdziekolwiek. Łukasz musi jeszcze skorzystać z wuce na dworcu, my stwierdzamy, że poczekamy. Zaczepia nas starszy pan z okazałym wąsem, wyglądającym trochę jak wielka siwa szczota i pyta, czy nie szukamy noclegu. Mówimy, że w sumie to tak, ale jednak nie, bo jedziemy do Morskiego Oka i spróbujemy coś upolować w schronisku. Bierzemy jednak wizytówkę, zawsze może się przydać. Starszy pan odchodzi, zwerbowawszy na nocleg parkę, która jechała tym samym PKSem. Patrzymy na wizytówkę.. POKOJE U STACHA. Lila wkłada ją do kieszeni. Na wszelki wypadek. Zapamiętajcie Stacha. Jeszcze do niego wrócimy...


Nikt z naszej ekipy nie był nad Morskim Okiem. Ja byłam tak dawno, że praktycznie się nie liczy. Dzikie tłumy zawsze mnie odstraszały i jakoś tak wkręciłam sobie, że musi być strasznie przereklamowane. Tym razem pogoda raczej nie sprzyjała plażowaniu i piciu tyskiego w plenerze, co dawało nadzieję na trochę większy spokój. Wciąż jednak nie musieliśmy wyjmować naszych peleryn, więc jak dla nas było ok.



Podchodzę trochę sceptycznie do narzekania przy każdej możliwej okazji na ciężki los koni z Moka. "Biedne zwierzątka, tak strasznie cierpią" jęczą ludzie między kęsem schabowego a udkiem z kurczaka. Nie widzę nic złego w tym, że bryczką jadą sobie starsze osoby, czy ci, którzy z jakiegoś powodu nie mogą chodzić. Nie każdy musi być internetowym herosem wjeżdżającym tam na wózku inwalidzkim, chociaż to fajne i szanuję. Ale gdy widzę moich rówieśników z piwkiem w łapie i uśmiechami pełnymi samozadowolenia, to nie rozumiem. Order z cebuli i medal z buraka dostaje facet, który gdy mijał nas w bryczce, śmieszkował czy nie chcemy załadować sobie plecaków. Gdy spotkałyśmy go ponownie już przy samym wejściu do Moka, to  zapytał bezczelnie "jeszcze nie doszłyście?". Kiedy usłyszał w odpowiedzi "Ehe, no bo ty doszedłeś" na szczęście się zamknął.












Było źle, potwierdzam.

Po drodze spotykamy również sympatycznego, starszego pana około 70tki, który maszerował z ogromnym plecakiem i opowiadał nam, że zamierza w Tatrach spędzić tydzień, pocieszał, że jutro będzie piękna pogoda i mówił, że planuje spędzić noc na Szpiglasie, czy tam, gdzie uda mu się dotrzeć przed zmrokiem. Chłop miał kondycję nie do zdarcia. Powinni o nim napisać artykuł na Onecie "ZAWSTYDZIŁ TURYSTÓW JADĄCYCH BRYCZKĄ DO MOKA, ZOBACZ JAK"  i tu jego zdjęcie z tym 90litrowym plecakiem pod Szpiglasem.









Kiedy "dochodzimy" nie zatrzymujemy się, by popatrzeć na monumentalne szczyty okalające jezioro i tonące w mistycznych chmurach. Od razu pędzimy do recepcji, by zapytać, czy możemy liczyć na jakiś nocleg. Nie wierzymy w cuda, ale zapytać zawsze warto. Kto pyta, nie błądzi po Zakopanem i nie szuka noclegu u jakichś Stachów.
Facet z recepcji mówi nam, że są dwa wyjścia. Nocleg w starym schronisku na glebie, alboooo... czteroosobowy pokój z widokiem na jezioro. Bardzo śmieszne. Ubaw po pachy. Nie damy się nabrać.
Kiedy jednak okazało się, że to prawda, po raz kolejny pomyślałam, że mogłam tego dnia puścić totka, zupełnie jak na ostatnim wyjeździe, kiedy trafiliśmy na słońce i zero wiatru na Śnieżce.








Schizofreniczny outfit czy może w tym szaleństwie jest metoda i przezorny zawsze ubezpieczony? Peleryna na wypadek deszczu i okulary gdyby za bardzo świeciło po pysku. Tak się noszą "tatromaniacy" w tym sezonie.



Nad samym jeziorem nie ma tłumów. Nikt nie chce podziwiać Mnicha, który okalany przez chmury wygląda jeszcze bardziej monumentalnie. Nikogo nie interesuje widok Mięgusza, nieśmiało wyłaniającego się zza chmur. Jedynie nieliczni robią sobie selfie i wracają. Nie ma plażingu. My swoje zdjęcia zdobywców też musimy mieć. A potem wino z najlepszymi widokami...


















Małżeństwo strażników tatrzańskiej przyrody zbierające śmieci z okolic Moka.








Postanawiamy zrobić sobie spacer dookoła jeziora. Deszcz delikatnie kropi. Już po 20tej, więc jest stosunkowo szaro. Mieć Morskie Oko tylko dla siebie to dziwne uczucie. Głośno gadamy i śpiewamy Miłość w Zakopanem, bo jednak bierzemy pod uwagę, że misiaczki mogą się gdzieś czaić, a nic tak dobrze ich nie odpędzi jak słabe hity z radia śpiewane przez 4 pozbawione muzycznego słuchu osoby na raz.
Już rozumiem co wszystkich młodopolskich poetów tak pociągało w Moku. Jest surowo, monumentalnie, dziko, a o tej porze i przy tej aurze trochę strasznie. U stóp Mięguszy człowiek czuje się naprawdę mały. Chyba nie potrafię opisać słowami tego, jak bardzo mi się podobało.









Pokój z pościelą? Nie dziękuję, jeśli mam ją sama zakładać. Jeżeli istnieje piekło, to przez całą wieczność będę tam zakładać pościel na kołdrę. A w Moku, aż ciężko uwierzyć, nie dość, że za 5 dyszek w pakiecie czysta pościel, to jeszcze założona. Nic tylko spać. A spało się tak wybornie, że gdy po 4 zadzwonił mi budzik i okazało się, że kompletnie nie ma po co wstawać na wschód słońca, naprawdę się ucieszyłam.
Rano kawa z widokiem na góry i ludzi szamiących kanapki, żurki, naleśniki, ewentualnie piwko może dwa.




Instafoto musi być.

Przy porannej kawie ustalamy też, co dalej robić z życiem. Kierunek Dolina Pięciu Stawów przez Świstówkę Roztocką. Spotkamy świstaka, czy będziemy świszczeć ze zmęczenia? Szlak - koszmar z dzieciństwa. Szlak, na którym po raz pierwszy poczułam lęk wysokości, polubiłam i znienawidziłam góry jednocześnie. Żleb Żandarmerii długo śnił mi się po nocach po tym, jak Tata zabrał mnie tą trasą gdy miałam 7 lat. Czas najwyższy by zmierzyć się z demonami przeszłości. Dałam radę gdy miałam 7 lat, to nie dam gdy mam 27? Co prawda tym razem nie ma przy mnie Taty, ale nie będzie źle.
Gdy dochodzimy do tego miejsca jest nawet spoko, wystarczy nie patrzeć w dół i uważać, by nie pośliznąć się na mokrych kamyczkach. Dobra, żyjemy. To co, teraz na Orlą Perć (śmierć)?










Lokowanie produktu.


Z praktycznych informacji powiem, że polecam ten szlak xD Samo zejście do piątki jest trochę upierdliwe, jeśli jest sobota i ciagle trzeba mijać się z ludźmi idącymi w drugą stronę, ale da się przeżyć. Dla widoków i wizualnych przeżyć.























W międzyczasie postanawiamy zadzwonić do Stacha i zapytać o nocleg. Stachu ucieszył się i powiedział, że ma wolne pokoje, 4 dyszki i nawet przyjedzie po nas na dworzec, mamy czas do północy, spokojnie możemy iść balować na Krupówki. Dobra, to kwestię noclegu mamy z głowy, można w spokoju ruszać.
Knuję, jak tu się dostać na Zawrat i wrobić moją ekipę, że to już niedaleko, że to już za rogiem, jeszcze tylko trochę. Niestety na końcu Piątki musimy zawrócić (hyhy), już drugi raz zawracam przed tym Zawratem, do trzech razy sztuka, następnym razem się uda.




Widoki zwalają z nóg. 






Jako bonus te same miejsca z mojej wrześniowej wycieczki. Trochę autystyczne jest moje wracanie ciągle w te same miejsca, ale co zrobię, jak mi się podoba.







Chodzenie po górach z aparatem wymaga o wiele większej czujności i uwagi w obserwowaniu otoczenia. Tu ciekawy kwiatek, tam dobrze się chmury ułożyły, a przed nami... ŚWISTAK! Zastygam. On też zastyga. Jesteśmy tak samo zdziwieni swoją obecnością. Łaskawie daje mi czas na zmianę obiektywu na tele, pozuje jakieś pół minuty i ucieka do swojej nory.









Rivendell?





Przy schodzeniu tempo mamy wolne, bo nowe buty poszły dziewczynom w pięty.





Zawsze kiedy będę narzekać na swoją pracę muszę sobie przypomnieć, że mogło być gorzej. Np mogłabym czyścić toitoie na trasie do Moka. Albo na Woodstocku.
Na Palenicy okazuje się, że musimy poczekać aż bus się zapełni. Jest 21, większość ludzi wraca do swoich samochodów. Siedzimy, czekamy. Po jakichś 40 minutach dzieje się rzecz straszna, bo kilka osób zamówiło sobie taksówkę. To jednak dało chyba kierowcy motywację, by ruszyć i po kolejnych 40 minutach jesteśmy w Zakopanem. Jeszcze przystanek Kebs, w końcu nie po to tyle chodziliśmy, by nie móc się nawpierdalać przed snem.

Jest 23:30 kiedy dzwonimy po Stacha. Stachu oznajmia, że już jedzie. Ładujemy się do samochodu, przepraszamy, że tak późno, gadka szmatka. Stachu zaczyna zagadywać do Szczura, że chyba jest bogaty, skoro ma trzy kobiety na utrzymaniu hehe. Potem serwuje jakiś sprośny kawał o babie, która przyszła do doktora i powiedziała, że ma cukrzycę. Śmiać się trzeba, bo przecież Stachu przyjechał specjalnie po nas o takiej porze, coś więc mu się należy. I nagle słyszymy coś, czego żadna dziewczyna jadąca przed północą z obcym facetem nie chciałaby usłyszeć:
"Dziewcynki, a co wy mocie pod majteckami? Jak wy to nazywocie?"
Patrzymy po sobie. Próbuję sobie przypomnieć wszystkie filmy akcji, gdzie bohater wyskakiwał z jadącego auta.
"No co wy tam pod tymi majteckami mocie, co?"
Kierunkowskaz. Skręcamy w jakąś ciemną uliczkę.
"To jo wom powiem co wy tam mocie... Wy tam mocie CMENTORZ"
O ile wcześniej myślałam, że może Stachu to nieszkodliwy pan w średnim wieku, który lubi obleśne żarty, to teraz byłam już pewna. Stachu to nie tylko zbok, ale jeszcze świr. A było trza słuchać mamy i zostać w domu.
I wtedy Stachu zaczyna się śmiać.
"No bo przeca samych sztywnych tam przyjmujecie hehehehehehehe"

Super śmieszne. Stachu był bardzo zadowolony ze swojego żartu. My trochę mniej. Najchętniej byśmy mu podziękowały i poszukały innego noclegu, no ale o północy tak trochę średnio.
Stachu zaprasza nas do domu, w domu całkiem przytulnie, może gdyby byli tam jeszcze inni turyści, to byłoby bardziej przytulnie, ale i tak nie jest źle. Pokazuje pokoje i  życzy nam dobrej nocy, jeszcze śmieszkując, że gdyby któraś z nas nie mogła zasnąć, to on przytuli do snu. Aż tak przytulnie nie chcemy.
Na szczęście w nocy nic się nie działo, chyba że mamy bardzo twardy sen.
Nie da się ukryć, że Stachu mimo wszystko był całkiem uczynnym gościem, bo rano zawiózł nas do Kuźnic. Może po prostu ma takie sposoby na przełamanie lodów na początku znajomości. To by wyjaśniało dlaczego mieszkał sam.. :(
Noclegi u Stacha polecam, jeśli piszecie bloga i chcecie szalone anegdotki, lubicie mocne wrażenia i prlowski klimacik. Ogólnie spoko, ale w tym aucie naprawdę prawie narobiłam "w majteczki".






Czy w ciemności pod schodami czai się Stachu?

Plan na dziś: wjeżdżamy kolejką na Kasprowy jak ostatnie leniwe buły. Ja z buta szłam już dwa razy, więc chętnie spróbuję czegoś nowego, zwłaszcza, że dziewczyny mają zmasakrowane stopy.
Jest ósma rano, a tu kolejka do kolejki. Na dole słońce pali nas po mordach, a kiedy zerkam na kamerki...
o szit.
Mleko.
Ale jedziemy i tak. Może się rozwieje. A poza tym chmury też mają swój klimat.



Wysiadamy z kolejki. No hmm, tak jakby.. nic nie widać. Ale! Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, hehe. Idziemy na szczyt, jakoś to będzie.





Kompletnie nie trafiłam z ostrością, ale paradoksalnie to jedno z moich ulubionych ujęć z wycieczki. Analog bardzo.




Zamiast narzekac na pogodę, zrób sobie swoją własną tęczę! To się nazywa optymistyczne podejście do życia.





Kiedy w niedzielę wracasz z mszy przez Kasprowy.











Muszę się pochwalić, bo klątwa Kałsprowego, o której pisałam w poprzedniej relacji z Tatr, chyba już przestała działać. Może dlatego, że tym razem wzięłam ze sobą mnóstwo różnych tabletek, kiedy nie będę przygotowana pewnie znowu dopadnie mnie skręt kiszek, kolana, czy jakiejkolwiek innej części ciała.



A czekając na kolejny tego dnia autobus, tym razem już w Rybniku, spotkaliśmy ludzi-banery. Nie wiem, czy to gorsza praca niż sprzątanie w toitoiu, ale chyba jednak docenię moją Bibliotekę.

You May Also Like

2 komentarze

  1. Kto ma na tych zdjęciach tak piękne blond włosy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie to wszystko zostało tu opisane.

    OdpowiedzUsuń