Podczas tej wyprawy nie było nam do śmiechu w ogóle, nie tylko w Chochołowskiej.
Tak to już jest, kiedy masz pecha. Kiedy o 6:10 rano przed wyjazdem w 5 godzinną trasę odkrywasz, że kiepskim pomysłem było wypicie tej kawy i teraz strasznie chce Ci się sikać, w pobliżu nie ma żadnego toitoia, ani nawet krzaka, a jedyne sensowne miejsce jest "za biedronką przy dworcu" i kiedy już w końcu decydujesz się zaryzykować i nadszarpnąć swoją godność, to uprzedza Cię jakiś wątpliwej reputacji jegomość. Myślisz sobie, trudno, jakoś to będzie. I wtedy dostrzegasz, że na dworcu stoi już Twój autobus, wypasiony, prawdziwa limuzyna wśród autobusów, a nie zwykły stary pekaes. Co więcej, serce skacze Ci z radości na widok naklejki "WC" i "KAFE BAR" na tyle autobusu. Myślisz sobie TYLE WYGRAĆ.
Autobus okazuje się zepsuty, a w kiblu zamiast kibla jest schowek na miotły.
Ta sytuacja po raz kolejny uczy Cię, by nie oceniać książki po okładce, że najważniejsze jest to, co niewidoczne dla oczu, że dobrze patrzy się tylko sercem, a stare pekaesy są niezawodne jak miksery z lat 80 i generalnie wszystko, co stare. Oraz że nie należy pić kawy przed wyjściem z domu w długą podróż.
Najgorsza w tym wszystkim była niepewność tego, czy w ogóle pojedziemy. Kierowca ciągle biegał z telefonem przy uchu, odpalał szluga za szlugiem, patrzył bezradnie w bebechy autobusu i nie raczył nas poinformować co jest grane. Pewien janusz czekający z nami na przystanku chodził za nim i mówił co ma zrobić (od razu wyglądał na takiego, który sam naprawiłby to z palcem w d..uchu), lecz kierowca tylko sapał i ze zmartwioną miną usiłował się gdzieś dodzwonić. W końcu, po godzinie okropnej niepewności, czy w końcu uda się nam zobaczyć te słynne tłumy ludzi i krokusy, nadeszła pomoc! Tzn, nadjechała. Autko z majstrami, którzy w parę minut uruchomili autobus! W tym miejscu chciałam serdecznie pozdrowić januszy majstrów, którzy uratowali nam dzień!
Wydawać by się mogło, że teraz będzie już z górki. O nie.
Wchodzę uradowana do autobusu. Trochę niepewnie, ale poszłam na pierwszy ogień. Kierowca w tym czasie wyszedł tylnymi drzwiami, by coś ogarniac przy bagażniku. Wtem drzwi się zamykają. Zostałam sama w autobusie, wszyscy na zewnątrz. W jednej chwili stałam się obiektem "ciśnięcia beki", tym bardziej, że kierowca nie potrafił z powrotem otworzyć tych drzwi. Kurde no. Trochę słabo. Wiem, że bardzo chciałam w końcu znaleźć się w tym autobusie, ale nie tak to sobie wyobrażałam. Ostatecznie jednak jakoś drzwi udało się otworzyć, zajęłyśmy zaszczytne miejsca na tyle autobusu i po 4 godzinach spanka znalazłyśmy się na dworcu w Zakopanem.
Plan przedstawia się następująco: dojeżdżamy do Kuźnic, wjeżdżamy kolejką na Kasprowy (dla własnego bezpieczeństwa, nie mamy raków! Mam nadzieję, że raka też hehehehe ;_;), podziwiamy widoczki, pstrykamy foteczki, jest elegancko.
Niee, nie w tym życiu.
Kolejka na Kasprowy okazuje się być nieczynna z powodu silnego wiatru.
Szjeeet.
Będzie piękna pogoda, mówili. No faktycznie, mamy farta, nie pada, słoneczko świeci. Miodzio. Nikt nie wziął pod uwagę, że może wiać.
Trudno, co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Jedziemy więc do Chochołowskiej. Trochę stracham. Nasz szczwany plan zakładał na początek dnia Kasprowy, a na deser właśnie Chochołowską, gdzie miałybyśmy dojść około 18-19, czyli już po najgorszej fali ludzi. Ale dobra, może nie będzie tak źle.
Było gorzej. Policja, konie, rowery, milion samochodów, madki z dziećmi, stragany z piwerkami, ciupagi, pluszowy pikaczu, horror. Jednym słowem "w górach jest wszystko, co kocham".
Zdobywczynią "taternika roku" jest dziewczyna, która po błocie, lodzie i końskim gównie szła do Chochołowskiej w balerinkach! Gratulujemy!
Lato w pełni. Trzeba wrzucić krokusy na snapa, staraaaa!
Największa atrakcja na trasie. Dla dzieci i dla fotografów. A może na jedno wychodzi.
Mogłabym teraz pisać, jak bardzo nie znoszę trasy do Chochołowskiej samej w sobie, ale nie będę tego robić, bo sama dolina wynagradza wszystko. Zwłaszcza teraz, kiedy zima spotyka wiosnę. Kiedy ośnieżone szczyty Tatr zachodnich górują nad fioletowymi polanami. Jest niesamowicie.
Mogłabym teraz pisać, jak bardzo nie znoszę trasy do Chochołowskiej samej w sobie, ale nie będę tego robić, bo sama dolina wynagradza wszystko. Zwłaszcza teraz, kiedy zima spotyka wiosnę. Kiedy ośnieżone szczyty Tatr zachodnich górują nad fioletowymi polanami. Jest niesamowicie.
Jak z kalendarza. Czy innej pocztówki.
Noo, może nie zawsze...
Dobre ujęcie jest warte każdego poświęcenia.
Ani kroku(s) dalej. Takie suchary to ja szanuję!
Sesja z pieskiem na polu kwiatków. "No puszek, zapozuj ładnie, swojemu panu fotografowi".
"Człowiek, co to za zabawa, gdzie masz czapi, argghhhhh". Zawsze się zastanawiam, jak powstają te wszystkie wymuskane zdjęcia z psami. Mój współpracuje podobnie jak husky na załączonym zdjęciu.
Mogłybyśmy pójść na Grzesia. W sumie taki miałam plan. Ale nie poszłyśmy. Nie ma sensu się spieszyć, gonić znów za nowymi widokami, kiedy można po prostu rozwalić się gdzieś we w miarę ustronnym miejscu i podziwiać. Dla mnie to pierwsza wycieczka w Tatry, gdy nie gonię na złamanie karku, by zobaczyć więcej. Dzisiaj sobie po prostu poleżę i popatrzę. Dzisiaj mogę powiedzieć, że już nic lepszego mnie nie czeka i nie będzie to moje zwykłe użalanie się nad sobą. Dzisiaj po prostu nie ma szans, by spotkało mnie coś lepszego niż te krokusy.
Gdyby tylko nie wiało tak bardzo. Gdyby wiatr nie niósł ze sobą piachu, który wpadał do oczu i nie tylko. Biednemu zawsze piach w kanapkę. I oczywiście sok musiał rozwalić mi się w plecaku. Ale przynajmniej teraz ładnie pachnie mango. Nie ma tego złego. Zawsze mogło się wylać wino.
Gdyby tylko nie wiało tak bardzo. Gdyby wiatr nie niósł ze sobą piachu, który wpadał do oczu i nie tylko. Biednemu zawsze piach w kanapkę. I oczywiście sok musiał rozwalić mi się w plecaku. Ale przynajmniej teraz ładnie pachnie mango. Nie ma tego złego. Zawsze mogło się wylać wino.
Ciężko było się zmotywować do wstania na wschód słońca po 2 winach, ale wizja mgiełek i fotograficznej ekstazy sprawiła, że jakoś dałam radę. Mgiełek co prawda nie było, ale ekstaza fotograficzna jak najbardziej. I prawie pusta dolina!
Nie samymi krokusami człowiek żyje. Czas wrócić do łożka! Ambitnych planów na dzisiaj nie ma.
Po obrzydliwym lenistwie pora wracać do szarej rzeczywistości. Jeszcze tylko 2 godziny marszu zatłoczonym szlakiem, podczas gdy moje jelita trafiał szlag. To jakaś tatrzańska klątwa jelitowa. A może klątwa Kasprowego? Moje przygody z Kasprowym:
2014 - uszkodzone kolano, boli jak japierdole
2017- biegunka i wymioty
2018 - tylko skręt kiszek, ale przypuszczam, że na tym się skończyło, bo Kasprowego ostatecznie nie zdobyto (kolejka nadal nieczynna).
Ktoś ma pomysł jak zdjąć klątwę Kałsprowego? :/
Zamiast tego nieszczęsnego Kasprowego pizza na Krupówkach (i tak już boli mnie brzuch, można zaryzykować) i powrót do domu. I to nie byle jaki. Prawdziwym statkiem kosmicznym, kursującym na trasie Katowice - Jastrzębie.
Krokusy w Chochołowskiej to rzecz absolutnie warta zobaczenia. By mieć je przez chwilę tylko dla siebie polecam skorzystać z naszego planu i nocować w Chochołowskiej. O zachodzie i wschodzie słońca nie dość, że Dolina całkowicie pustoszeje, to jeszcze mamy najlepsze światło do fotek w pakiecie. Czy muszę dodawać coś więcej czy już dzwonicie do Chochołowskiej z pytaniem o nocleg? (Nie, to nie jest post sponsorowany!)
No i oczywiście polecam do tego środek tygodnia, kiedy myślę, że nie trzeba uważać, by w drodze do Doliny nie zostać rozjechanym przez dziecięce wózki i dodatkowo patrzeć pod nogi, żeby nie rozdeptać jakiegoś yorka, czy dziecka.
Bonusowo kilka fotek z Pszczyny. Na zdjęciach cud, miód i masło orzechowe, a naprawdę odbiór rzeczywistości zakłócał nam fakt, że gdzieś w okolicy wywaliło szambo i niestety trzeba było oddychać przez szalik..
3 komentarze
Piękne te chochołowskie krokusy! Ja na razie krokusy podziwiałem w innych pasmach, ale coraz bardziej przekonuje się, by jednak zaryzykować i pojechać do tej tłumnej i strasznej Chochołowskiej w sezonie wiosennym i spróbować jakoś przetrwać ze zdjęciami kwiatów ;)
OdpowiedzUsuńOO, poleć jakieś krokusowe miejscówki! :D Coś kojarzę, że w Gorcach i na Rysiance można też całkiem sporo spotkać. Najlepsze jest to połączenie: ośnieżone szczyty Zachodnich i fioletowe dywany <3 Naprawdę polecam, wcześnie rano, nawet w weekend, powinno być całkiem pusto :)
UsuńW Gorcach faktycznie sporo krokusów można spotkać. Ja w słowackich Fatrach również na brak krokusów nie narzekałem ;) Chociaż po zdjęciach wygląda, że jest ich tam zdecydowanie mniej niż w Chochołowskiej. W Tatrach ponoć spore krokusowe poletko można spotkać także na Kondratowej. W tym roku nawet odwiedziłem krokusy w Sudetach - w Górzyńcu - ale to leśna polana i brak widoków na ośnieżone góry.
Usuń